sobota, 19 maja 2012

ROZDZIAŁ 10

Nie moglem zasnąć, wciąż myślałem o dzisiejszej rozmowie z Rose. Trzymałem w ręku kartkę z numerem do Rebbecy Brown i zastanawiałem się czy chwycić za telefon i zadzwonić. Właściwie było już późno - pięć minut przed północą, więc z telefonu do matki Charlie nici, co najwyżej można spróbować jutro. Tymczasem siedziałem na sofie i jednym okiem zaglądałem na ekran telewizora. Akurat puszczali "Widmo" - horror, który od dawna chciałem obejrzeć. Odłożyłem kartkę, telefon i rozsiadłem się wygodnie. Oddałem się telewizyjnym przyjemnościom. Nie ukrywam, że w pewnych momentach nieźle się przestraszyłem, serce podchodziło mi do gardła. Zastanawiałem się kto wymyśla takie filmy... Pewnie psychopata z wariatkowa. No bo kto normalny mógłby stworzyć coś takiego? Podczas sceny finałowej usłyszałem szelest za swoimi plecami. Wstrzymałem oddech i wolnymi ruchami sięgałem po koc, którym miałem zamiar się przykryć. Dziwne odgłosy były coraz bliżej mnie. Nagle z telewizora wykipiały przerażające dźwięki - krzyk człowieka, a w tym samym momencie poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Podskoczyłem do góry i zacząłem wrzeszczeć jak opętany. Biegałem po całym pokoju, machając chaotycznie rękami, nie przestając krzyczeć. Nagle kątem oka ujrzałem ubraną na biało postać. Wydobyłem z siebie tylko ciche "Słodki Jezu" i upadłem na ziemie. Najwidoczniej straciłem przytomność.


***

Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem przed sobą znajomą twarz z tymi oszałamiająco pięknymi ślepiami. Wyciągnąłem rękę w ich stronę. Przez przypadek moje palce zaplątały się w te delikatną burzę włosów, które pachnęły jabłkami. Rozejrzałem się i uświadomiłem sobie, że jestem w domu. Skierowałem twarz w kierunku człowieka, który siedział obok mnie. Zobaczyłem, że szeroko się do mnie uśmiecha. Tych cudnych, śnieżnobiałych ząbków nie sposób było zapomnieć. Te oczy, uśmiech, włosy... To przecież był... 

- Harry - jęknąłem cicho.
- Tak, to ja. Wyspałeś się koleżko? Zgodnie z moimi zaleceniami? - jego buzia zyskała podejrzliwego wyrazu. Nie wydałem z siebie najmniejszego odgłosu, rozglądałem się po pokoju. - Coś mi się nie wydaje...
- Och, mniejsza o to. 
- Właściwie, Lou, to powinienem cię przeprosić. Zdajesz sobie sprawę, że to mnie widziałeś kilka godzin temu? To mnie się przestraszyłeś. Byłeś tak zajęty oglądaniem filmu, że nie spostrzegłeś, gdy wszedłem do domu, przebrałem się w piżamę. No wiesz, tą białą. Chciałem po prostu dać ci do zrozumienia, że już wróciłem, dlatego położyłem dłoń na twoim ramieniu. Przykro mi, że tak wyszło... - zarumienił się. - Ale przyznam, że wyglądałeś śmiesznie biegając jak szalony po pokoju - zachichotał głośno.
- Tak, tak. Śmiej się dalej, Harry, śmiej się... Zobaczymy tylko jak ja ci kiedyś wywinę taki kawał. Zobaczymy, czy będzie ci do śmiechu - puściłem do niego oczko, wysuwając na wierzch język. - Która jest właściwie godzina? - zapytałem podnosząc się z sofy. 
- W pół do czwartej. Trwa godzina duchów - powiedział Hazza, bucząc jednocześnie, co miało brzmieć na tyle strasznie, aby mnie przestraszyć. W odpowiedzi zaśmiałem i się i uderzyłem go lekko w rękę.

Przez kilka najbliższych godzin rozmawialiśmy, aż do pojawienia się słońca. Było tak przyjemnie, że aż nie zauważyliśmy ile tak naprawdę minęło czasu. Żałowałem trochę, że robiłem to po części tylko dla dobra sprawy, ale cóż, nie mogłem postąpić inaczej. W końcu nie raz i nie dwa głowiłem się nad lepszym rozwiązaniem, ale to była jedyna możliwość, aby wyciągnąć coś od osiemnastolatka. Coś za coś. Prosiłem tylko w głębi duszy, aby Harry nie domyślił się co planuję - wtedy poniósłbym całkowitą klęskę, wszystko by przepadło. Na to nie mogłem pozwolić. Nadszedł więc czas na "zwiększenie dawki". Potrzebowałem skutecznego środka, który zadziałałby na Harry'ego tak mocno, że szybko opowiedziałby mi wszystko ze szczegółami o swojej przeszłości. Około godziny szóstej, Hazza stwierdził, iż przydałby mu się sen. To była doskonała okazja. Dlaczego by z niej nie skorzystać? Wziąłem go za rękę i zaprowadziłem do jego sypialni. Gdy tylko położył się do łóżka, ku jego zaskoczeniu zrobiłem to samo. Przewróciłem się na bok i podparłem głowę łokciem. Spojrzałem na niego cwaniacko i wyciągnąłem drugą rękę w jego kierunku. Zacząłem delikatnie dotykać jego włosy. Moja dłoń schodziła coraz niżej - zjeżdżałem po jego policzku, szyi. W końcu zatrzymałem się na torsie. Zbliżyłem usta do jego ucha i dotykając lekko wargami jego płatka usznego, wyszeptałem: "Śpij, Kocie, posiedzę tu przy tobie". Poczułem, jak chłopak wstrzymuje oddech. Cicho westchnął i przełknął ślinę, po czym zamknął oczy. Najwidoczniej był mocno rozpalony, widziałem, że podobało mu się to co przed momentem zrobiłem. Chcąc jeszcze bardziej rozpalić zmysły Harry'ego, wsunąłem rękę pod jego koszulkę i delikatnie głaskałem jego umięśniony brzuch. Przez głowę przeszła mi myśl, że chciałbym czegoś więcej, ale szybko to z niej wyrzuciłem - nigdy nie odczuwałem pociągu do chłopaka, nie mógłbym być homo, a nawet biseksualny.

- Lou... Przestań - powiedział cicho Hazza, zaciskając powieki jeszcze bardziej.
- Dlaczego? Przecież wiem, że ci się to podoba - rzuciłem. - A z resztą... Śpij, odpoczywaj, zostanę tu przy tobie. Jeśli pozwolisz.
- To nie powinno się stać... Ale jeśli chcesz, to możesz zostać tu jeszcze chwilkę.

Nastąpiła cisza. Po około 10 minutach usłyszałem ciche chrapnięcie. tak, to Harry wydał ten dźwięk. Zabrzmiało to jak pomruk małego kociaka. Było to tak słodkie, że nie sposób było się nie uśmiechnąć chociaż na sekundę. Właściwie to przecież Harold był takim kociakiem - miał bystre spojrzenie, delikatny głosik i cudownie miękkie, kręcone włosy, za którymi oszalała już nie jedna kicia. Pstryknąłem go lekko w nos i wstałem z łóżka. Przeciągnąłem się, poprawiłem fryzurę i jeszcze raz spojrzałem na kędzierzawego chłopca. Odwróciłem się, otworzyłem cicho drzwi i poprzez długi korytarz dostałem się do kuchni, gdzie spostrzegłem mój telefon z napisem "Masz nową wiadomość" na wyświetlaczu. Podniosłem go i przeczytałem SMS'a - był od Rose. "I co, dzwoniłeś już do matki Lie?" - napisała. Podniosłem wzrok i uświadomiłem sobie, że już najwyższa pora, aby wykonać połączenie. Przeszukałem dokładnie swoje kieszenie od spodni. Tak. W prawej znalazłem małą kartkę z numerem telefonu. Na klawiaturze telefonu wystukałem 9 cyfrową kombinację cyfr i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Odetchnąłem głęboko i przyłożyłem ucho do komórki. Po chwili usłyszałem ciepły, kobiecy głos.

- Czy dodzwoniłem się do pani Rebbecy Brown? - zapytałem.
- Tak, z kim mam przyjemność?
- Louis Tomlinson - przymróżyłem oczy, tak jak zawsze, gdy kłamałem - kolega pani córki, Charlie.
- Och, witaj, chłopcze. Więc o co chodzi?
- Chciałbym z panią porozmawiać. Ale to chyba nie jest rozmowa na telefon... Przynajmniej tak mi się wydaje.
- No cóż, skoro to takie ważne, to może odwiedzisz mój skromny dom? Byłabym zachwycona, nie lubię ruszać się gdzieś dalej. Przy okazji może jakaś kawka, ciastko. Mam wolny czas, hmmm, pojutrze. Mam nadzieję, że pasuje ci godzina dwunasta. To co, mam ci podać adres, chłopcze?
- Jeśli łaska...
- 163 High Holborn. Mam nadzieję, że zapisałeś - kobieta odetchnęła ciężko - nie mam siły powtarzać drugi raz. Więc jesteśmy umówieni, zgadza się?
- Owszem. Dziękuję bardzo. Do zobaczenia.

~ ~ ~ 

Nareszcie, doczekaliście się, o tak. Wiem, wiem. Zaniedbałam opowiadanie, no ale cóż, primo - ostatnio miałam dużo spraw na głowie, secundo - nie miałam weny. Z trudem napisałam ten rozdział. Ale mam nadzieję, że się podobał. No i moment z Larrym. Zrobiłam z Louisa lekkiego chama, ale co tam, dla dobra sprawy musi poświęcić swoją znajomość z Hazzą. Nie pytajcie mnie kiedy następny rozdział, bo naprawdę nie wiem. Spróbuję zacząć pisać go od razu, ale dodam go po tym, jak pod tym rozdziałem znajdzie się 10 komentarzy (nie, nie dlatego, bo jest 10 rozdział). Aha, no i od razu usprawiedliwiam się za ten adres domu mamy Charlie. Nie znam się na angielskich adresach, przepraszam. 

Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Dzięki za przeczytanie. Zachęcam do "zamawiania" przypominajek o nowych notkach. Całusy! xx

Majka,
@MajaMichalska

11 komentarzy:

  1. no i to mi się podoba ;)
    chyba ze trzy razy usunęłaś ten rozdział ;o
    a no nie rób z Lou takiego chama :(
    nie wolno, oni mają się kochać :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ło jaciesz pierdziele, ten moment z Larrym całkowicie mnie rozbroił :O *o* hahahhaha, rozdział świetny, czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdzial cudny :3 Czekam nn <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny ;**
    LARRY :)) Myślałam , że do czegoś dojdzie ; D
    Czekam na nn <3
    Pozdrawiam .xx

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział, bardzo mi sie podobał czekam na więcej wątków Larrego :)

    OdpowiedzUsuń
  6. przepraszam że dopiero teraz przeczytałam ale po prostu nie chciał mi sie włączyć Twój blog :)
    śiwetny, boski, fenomenalny rozdział, jak zwykle z resztą, Ty dobrze wiesz że ja uwielbiam ten blog :D
    jeszcze ten moment Larry'ego, aaawww sama słodycz xD
    czekam na kolejny z niecierpliwoscią =]
    pzdr.
    aga
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  7. Umm...ja chcę
    następny!

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział, a porównanie Hazzy do kotka - awwww :)
    W ogóle Twoja historia jest bardzo ciekawa, niespotykana, czekam na więcej! xx

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdzial jest cudowny, jak zawsze z resztą. Nareszcie Louis dowie sie co nieco o Charlie, jeśli jej matka mu oczywiście powie..
    Z niecierpliwością czekam na następny. <3 ;} XX

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej, od tak dawna nie byłam na Twoim blogu... Teraz zabrałam się za czytanie nowych rozdziałów i bardzo mi się podobają :). Naprawdę świetnie piszesz, wszystko jest zrozumiałe i łatwo się to czyta. Zobaczyłam malutki błąd, powinno być, że włosy Hazzy pachniały jabłkami, a nie pachnęły. :). Poza tą jedną pomyłką wszystko jest OK. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń