środa, 23 maja 2012

ROZDZIAŁ 11

Tego dnia ubrałem się dość odświętnie, biorąc pod uwagę mój styl. Nałożyłem na siebie białą koszulkę, czarną muszkę, czerwone spodnie z brązowymi szelkami oraz białe tenisówki. Postanowiłem, że zrobię na pani Brown dosyć dobre wrażenie - miałem nadzieję, że przez mój ubiór odbierze mnie jako nieco poważniejszego człowieka i uzna, że może mi opowiedzieć o swojej córce. Swoją drogą przez telefon wydawała się całkiem miła i sympatyczna, aczkolwiek nie chciała się zbyt otworzyć, miałem wrażenie, że jakimś cudem wyminęła szerokim łukiem temat Charlie. I to chyba dobrze, bo cel i tak został osiągnięty. Teraz tylko spotkanie i rozmowa - na dodatek w jej domu - czyli według zasady "najtrudniejsze na koniec". Poprawiłem włosy i wyszedłem z domu. Przechodziłem przez wiele alei, ulic, parków, aż w końcu doszedłem na miejsce - High Holborn uśmiechało się do mnie i zachęcało do zwiedzania. "Nie przyszedłem tu na spacer" - pomyślałem. "Czas w końcu zacząć szukać tego cholernego domu". Po drodze napotkałem chłopaka, który klęczał na ulicy, grał na gitarze i śpiewał dość smutną piosenkę. Poznałem ją - to "Wait For You" Eliotta Yamina.

I never felt nothing in the world like this before you
Now I'm missing you and I'm wishing you would come back through my door
Why did you have to go?
You could have let me know; so now I'm all alone.

Girl you could have stayed but you wouldn't give me a chance

With you not around it's a little bit more than I can stand
And all my tears they keep running down my face
Why did you turn away?

Był mniej więcejwieku Harry'ego. Miał na sobie brudną koszulkę, lekko potarganą, brązowe spodnie oraz stare, znoszone trampki. Na głowie miał kilka loczków - nie była to taka lokowana burza jak u Hazzy, nie, u tego chłopaka praktycznie wszystkie były proste - z wyjątkiem końcówek. Po jego policzku zaczęła spływać duża łza, widziałem po jego twarzy, że jest bardzo nieszczęśliwy. Kipiały z niego emocje, patrząc na niego dałoby się popłakać - jak na filmie o tragicznej miłości. Wkoło niego gromadzili się ludzie, rzucali mu pieniądze, ale jemu chyba na tym nie zależało. Nie zwracając uwagi na brzęk monet oraz komentarze słuchaczy, śpiewał dalej: 

So why does your pride make you run and hide
Are you that afraid of me?
But I know it's a lie what you keep inside
This is not how you want it to be

So baby I will wait for you

Cause I don't know what else I can do
Don't tell me I ran out of time
If it takes the rest of my life

Baby I will wait for you

If you think I find it just ain't true
I really need you in my life
No matter what I have to do
I'll wait for you.

Po jakimś czasie zakończył piosenkę i otrzymał od wszystkich duże brawa. Podszedłem do niego bliżej, powiedziałem mu, że ma ogromny talent i że powinien zgłosić się do jakiegoś programu rozrywkowego, na co odpowiedział mi cicho: "Na co mi program, skoro mam przed sobą ulicę, którą kocham, z którą chcę dzielić się moimi przemyśleniami? Chcę dla niej grać. Przy okazji opowiadając innym moją własną historię. Na co mi program, skoro dla kilku osób w moim życiu jestem jak znany, lubiany wokalista? Cieszę się z tego co mam, a o tym czego zdobyć nie mogę, opowiadam wam - słuchaczom". Pochylił głowę i zaczął grać kolejny numer. Wzruszyłem tylko ramionami i ruszyłem dalej. Jeszcze przez chwilę myślałem nad tym, co powiedział mi ten chłopak z ulicy. Rozglądałem się po budynkach i w końcu znalazłem ten z numerem 163. Odetchnąłem głęboko i ruszyłem na wprost niego. Przycisnąłem guzik domofonu i przedstawiłem się. Drzwi otworzyły się. Wszedłem do środka i przeszedłem przez długi korytarz. Na jego końcu, w drzwiach stała niska kobieta w fartuchu. Uśmiechała się do mnie lekko, a małe kosmyki włosów opadały jej na oczy. Była zaskakująco podobna do Charlie. Podszedłem bliżej, ująłem jej dłoń i pocałowałem. Chciałem być dżentelmenem.


- Witam panią. Jak mija pani dzień? - zapytałem radośnie.
- Ależ dobrze, proszę, wejdź do środka. Nie będziemy przecież rozmawiali na korytarzu - ruchem ręki zaprosiła mnie do mieszkania. Wszystko było urządzone w naprawdę dobrym stylu - elegancko, a zarazem można było odczuć domową atmosferę i jej ciepło napływające od czubków palców u stóp, aż po czubek głowy. Wciągnąłem zapach powietrza do nosa - tak, czułem szarlotkę. Lubiłem zapach tego ciasta, przypominał nieco woń włosów mojego współlokatora.
- Proszę usiąść. Napijesz się czegoś, Louisie? Kawka, herbatka? Upiekłam też ciasto…  
- Poproszę herbatę – przerwałem z uśmiechem na ustach. Po chwili otrzymałem ciepły napój i upiłem łyka.
- Więc może przejdźmy do tematu. Chcesz porozmawiać o mojej córce, tak?
- Owszem. Mam do pani kilka pytań, które mnie męczą już od dawna. Charlie pracowała w tej kawiarni, hmmm, Star Coffee?  Byłem tam z moim współlokatorem. Później Lie zniknęła…
- Co ty opowiadasz, chłopcze? Charlie i zniknięcie? Nonsens.
- To gdzie jest teraz w takim bądź razie? – zapytałem.
- Jak to gdzie? Wyjechała poznawać świat. Uzbierała trochę pieniędzy, resztę odziedziczyła po dziadku. Teraz przebywa w Paryżu – na te słowa dosłownie oniemiałem. Otworzyłem szeroko usta ze zdumienia i nie mogłem z siebie wykrztusić ani słowa. – No mój drogi, widzę, że nie wiesz za bardzo co u niej. Ale przecież mogłeś się z nią jakoś skontaktować.
- Ależ proszę pani, nie mam numeru telefonu do pani córki.
- A skąd masz mój, Louisie?
- Dostałem od Rose. Rose Baker.
- Och, Rose? Tak dawno jej nie widziałam. Jak dziewczynki były małe, Rose często odwiedzała Lie, były najlepszymi przyjaciółkami. To zaskakujące, że straciły kontakt.
- Kiedyś mówili coś w telewizji o śmierci jakiejś dziewczyny. Niektórzy podobno twierdzili, że to pani córka. Wie coś pani o tym?
- Słucham? To absolutnie nie możliwe. Eh, co za bzdury paplają w tej telewizji… Poczekaj chłopcze, przyniosę szarlotkę.
- Bardzo dziękuję. Mam jeszcze małe pytanko. Wie pani kim jest Harry Styles?
- Harry Styles… Harry Styles… To nie jest jakiś aktor? – zapytała kobieta. – Ach, no tak, już sobie przypominam. To przecież kolega Charlie z wieczorków muzycznych.
- A więc z tymi wieczorkami muzycznymi to prawda…
- Oczywiście. Harry to taki sympatyczny chłopak. A na dodatek te jego loczki. Śliczny, mądry i utalentowany. Też chciałabym mieć takiego syna. Chwila. Czemu o niego pytasz?
- To on jest moim współlokatorem, o którym wspominałem – uśmiechnąłem się.
- Ojej, naprawdę? No popatrz, popatrz jaki ten świat malutki.

Posiedziałem jeszcze chwilę, zjadłem dwa kawałki jabłecznika i wypiłem do końca herbatę. W międzyczasie gawędziłem jeszcze z panią Rebeccą o muzyce, sztuce, nauce. Na odchodne zapytałem jeszcze czy mogłaby mi podarować numer telefonu do jej córki. Pani Brown odpowiedziała mi, abym poprosił o numer u kierownika kawiarni, w której pracowała Charlie – on ma jej aktualny numer telefonu. Pocałowałem kobietę w rękę, pożegnałem się i wyszedłem z domu. Osiągnąłem jeden z małych celów, które sobie wyznaczyłem. Wszystko szło w jak najlepszym kierunku. 


~ ~ ~ 

Tak więc mieliście okazję przeczytać rozdział 11. Mi osobiście się podoba. Ale uprzedzam: nie myślcie, że wszystko dalej będzie tak pięknie, ładnie, bo nie będzie. W następnym rozdziale, Louis będzie starał się wyciągnąć od Harry'ego informacje o wieczorkach muzycznych. Pojawi się też KTOŚ. Tego nie mogę zdradzić. W każdym razie sądzę, że nie powinniście czuć niedosytu po tym rozdziale, według mnie był dość ciekawy, no i przede wszystkim nie musieliście na niego długo czekać. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam. 

Wielkie dzięki za przeczytanie. Jeśli to czytacie to zostawcie komentarz, bardzo mi na tym zależy. Zachęcam do czytania kolejnych rozdziałów, bo będzie interesująco, a więc naprawdę warto. Kiss! xx

Majka,
@MajaMichalska

sobota, 19 maja 2012

ROZDZIAŁ 10

Nie moglem zasnąć, wciąż myślałem o dzisiejszej rozmowie z Rose. Trzymałem w ręku kartkę z numerem do Rebbecy Brown i zastanawiałem się czy chwycić za telefon i zadzwonić. Właściwie było już późno - pięć minut przed północą, więc z telefonu do matki Charlie nici, co najwyżej można spróbować jutro. Tymczasem siedziałem na sofie i jednym okiem zaglądałem na ekran telewizora. Akurat puszczali "Widmo" - horror, który od dawna chciałem obejrzeć. Odłożyłem kartkę, telefon i rozsiadłem się wygodnie. Oddałem się telewizyjnym przyjemnościom. Nie ukrywam, że w pewnych momentach nieźle się przestraszyłem, serce podchodziło mi do gardła. Zastanawiałem się kto wymyśla takie filmy... Pewnie psychopata z wariatkowa. No bo kto normalny mógłby stworzyć coś takiego? Podczas sceny finałowej usłyszałem szelest za swoimi plecami. Wstrzymałem oddech i wolnymi ruchami sięgałem po koc, którym miałem zamiar się przykryć. Dziwne odgłosy były coraz bliżej mnie. Nagle z telewizora wykipiały przerażające dźwięki - krzyk człowieka, a w tym samym momencie poczułem czyjąś dłoń na ramieniu. Podskoczyłem do góry i zacząłem wrzeszczeć jak opętany. Biegałem po całym pokoju, machając chaotycznie rękami, nie przestając krzyczeć. Nagle kątem oka ujrzałem ubraną na biało postać. Wydobyłem z siebie tylko ciche "Słodki Jezu" i upadłem na ziemie. Najwidoczniej straciłem przytomność.


***

Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem przed sobą znajomą twarz z tymi oszałamiająco pięknymi ślepiami. Wyciągnąłem rękę w ich stronę. Przez przypadek moje palce zaplątały się w te delikatną burzę włosów, które pachnęły jabłkami. Rozejrzałem się i uświadomiłem sobie, że jestem w domu. Skierowałem twarz w kierunku człowieka, który siedział obok mnie. Zobaczyłem, że szeroko się do mnie uśmiecha. Tych cudnych, śnieżnobiałych ząbków nie sposób było zapomnieć. Te oczy, uśmiech, włosy... To przecież był... 

- Harry - jęknąłem cicho.
- Tak, to ja. Wyspałeś się koleżko? Zgodnie z moimi zaleceniami? - jego buzia zyskała podejrzliwego wyrazu. Nie wydałem z siebie najmniejszego odgłosu, rozglądałem się po pokoju. - Coś mi się nie wydaje...
- Och, mniejsza o to. 
- Właściwie, Lou, to powinienem cię przeprosić. Zdajesz sobie sprawę, że to mnie widziałeś kilka godzin temu? To mnie się przestraszyłeś. Byłeś tak zajęty oglądaniem filmu, że nie spostrzegłeś, gdy wszedłem do domu, przebrałem się w piżamę. No wiesz, tą białą. Chciałem po prostu dać ci do zrozumienia, że już wróciłem, dlatego położyłem dłoń na twoim ramieniu. Przykro mi, że tak wyszło... - zarumienił się. - Ale przyznam, że wyglądałeś śmiesznie biegając jak szalony po pokoju - zachichotał głośno.
- Tak, tak. Śmiej się dalej, Harry, śmiej się... Zobaczymy tylko jak ja ci kiedyś wywinę taki kawał. Zobaczymy, czy będzie ci do śmiechu - puściłem do niego oczko, wysuwając na wierzch język. - Która jest właściwie godzina? - zapytałem podnosząc się z sofy. 
- W pół do czwartej. Trwa godzina duchów - powiedział Hazza, bucząc jednocześnie, co miało brzmieć na tyle strasznie, aby mnie przestraszyć. W odpowiedzi zaśmiałem i się i uderzyłem go lekko w rękę.

Przez kilka najbliższych godzin rozmawialiśmy, aż do pojawienia się słońca. Było tak przyjemnie, że aż nie zauważyliśmy ile tak naprawdę minęło czasu. Żałowałem trochę, że robiłem to po części tylko dla dobra sprawy, ale cóż, nie mogłem postąpić inaczej. W końcu nie raz i nie dwa głowiłem się nad lepszym rozwiązaniem, ale to była jedyna możliwość, aby wyciągnąć coś od osiemnastolatka. Coś za coś. Prosiłem tylko w głębi duszy, aby Harry nie domyślił się co planuję - wtedy poniósłbym całkowitą klęskę, wszystko by przepadło. Na to nie mogłem pozwolić. Nadszedł więc czas na "zwiększenie dawki". Potrzebowałem skutecznego środka, który zadziałałby na Harry'ego tak mocno, że szybko opowiedziałby mi wszystko ze szczegółami o swojej przeszłości. Około godziny szóstej, Hazza stwierdził, iż przydałby mu się sen. To była doskonała okazja. Dlaczego by z niej nie skorzystać? Wziąłem go za rękę i zaprowadziłem do jego sypialni. Gdy tylko położył się do łóżka, ku jego zaskoczeniu zrobiłem to samo. Przewróciłem się na bok i podparłem głowę łokciem. Spojrzałem na niego cwaniacko i wyciągnąłem drugą rękę w jego kierunku. Zacząłem delikatnie dotykać jego włosy. Moja dłoń schodziła coraz niżej - zjeżdżałem po jego policzku, szyi. W końcu zatrzymałem się na torsie. Zbliżyłem usta do jego ucha i dotykając lekko wargami jego płatka usznego, wyszeptałem: "Śpij, Kocie, posiedzę tu przy tobie". Poczułem, jak chłopak wstrzymuje oddech. Cicho westchnął i przełknął ślinę, po czym zamknął oczy. Najwidoczniej był mocno rozpalony, widziałem, że podobało mu się to co przed momentem zrobiłem. Chcąc jeszcze bardziej rozpalić zmysły Harry'ego, wsunąłem rękę pod jego koszulkę i delikatnie głaskałem jego umięśniony brzuch. Przez głowę przeszła mi myśl, że chciałbym czegoś więcej, ale szybko to z niej wyrzuciłem - nigdy nie odczuwałem pociągu do chłopaka, nie mógłbym być homo, a nawet biseksualny.

- Lou... Przestań - powiedział cicho Hazza, zaciskając powieki jeszcze bardziej.
- Dlaczego? Przecież wiem, że ci się to podoba - rzuciłem. - A z resztą... Śpij, odpoczywaj, zostanę tu przy tobie. Jeśli pozwolisz.
- To nie powinno się stać... Ale jeśli chcesz, to możesz zostać tu jeszcze chwilkę.

Nastąpiła cisza. Po około 10 minutach usłyszałem ciche chrapnięcie. tak, to Harry wydał ten dźwięk. Zabrzmiało to jak pomruk małego kociaka. Było to tak słodkie, że nie sposób było się nie uśmiechnąć chociaż na sekundę. Właściwie to przecież Harold był takim kociakiem - miał bystre spojrzenie, delikatny głosik i cudownie miękkie, kręcone włosy, za którymi oszalała już nie jedna kicia. Pstryknąłem go lekko w nos i wstałem z łóżka. Przeciągnąłem się, poprawiłem fryzurę i jeszcze raz spojrzałem na kędzierzawego chłopca. Odwróciłem się, otworzyłem cicho drzwi i poprzez długi korytarz dostałem się do kuchni, gdzie spostrzegłem mój telefon z napisem "Masz nową wiadomość" na wyświetlaczu. Podniosłem go i przeczytałem SMS'a - był od Rose. "I co, dzwoniłeś już do matki Lie?" - napisała. Podniosłem wzrok i uświadomiłem sobie, że już najwyższa pora, aby wykonać połączenie. Przeszukałem dokładnie swoje kieszenie od spodni. Tak. W prawej znalazłem małą kartkę z numerem telefonu. Na klawiaturze telefonu wystukałem 9 cyfrową kombinację cyfr i nacisnąłem zieloną słuchawkę. Odetchnąłem głęboko i przyłożyłem ucho do komórki. Po chwili usłyszałem ciepły, kobiecy głos.

- Czy dodzwoniłem się do pani Rebbecy Brown? - zapytałem.
- Tak, z kim mam przyjemność?
- Louis Tomlinson - przymróżyłem oczy, tak jak zawsze, gdy kłamałem - kolega pani córki, Charlie.
- Och, witaj, chłopcze. Więc o co chodzi?
- Chciałbym z panią porozmawiać. Ale to chyba nie jest rozmowa na telefon... Przynajmniej tak mi się wydaje.
- No cóż, skoro to takie ważne, to może odwiedzisz mój skromny dom? Byłabym zachwycona, nie lubię ruszać się gdzieś dalej. Przy okazji może jakaś kawka, ciastko. Mam wolny czas, hmmm, pojutrze. Mam nadzieję, że pasuje ci godzina dwunasta. To co, mam ci podać adres, chłopcze?
- Jeśli łaska...
- 163 High Holborn. Mam nadzieję, że zapisałeś - kobieta odetchnęła ciężko - nie mam siły powtarzać drugi raz. Więc jesteśmy umówieni, zgadza się?
- Owszem. Dziękuję bardzo. Do zobaczenia.

~ ~ ~ 

Nareszcie, doczekaliście się, o tak. Wiem, wiem. Zaniedbałam opowiadanie, no ale cóż, primo - ostatnio miałam dużo spraw na głowie, secundo - nie miałam weny. Z trudem napisałam ten rozdział. Ale mam nadzieję, że się podobał. No i moment z Larrym. Zrobiłam z Louisa lekkiego chama, ale co tam, dla dobra sprawy musi poświęcić swoją znajomość z Hazzą. Nie pytajcie mnie kiedy następny rozdział, bo naprawdę nie wiem. Spróbuję zacząć pisać go od razu, ale dodam go po tym, jak pod tym rozdziałem znajdzie się 10 komentarzy (nie, nie dlatego, bo jest 10 rozdział). Aha, no i od razu usprawiedliwiam się za ten adres domu mamy Charlie. Nie znam się na angielskich adresach, przepraszam. 

Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Dzięki za przeczytanie. Zachęcam do "zamawiania" przypominajek o nowych notkach. Całusy! xx

Majka,
@MajaMichalska